Tuż przed dziewięciogodzinną podróżą, w tak zwany "tę i nazad" otrzymałam w darach od HatakPeeL nowiutką, świeżutką, drugą część pierwszej części (ha, a wydawca się śmieje, bo rozbijając tom na atomy zarabia dwa razy więcej) "Przebudzenia lewiatana". Na okładce dumnie wisi cytat z (TEGO) Martina, który przyznaje, że "ta space opera skopała mu dupę". Jako że jestem konsumentem przewrotnym, widząc takie hasła automatycznie lekko się uprzedzam i obiecuję sobie po cichutku, że ja niczego sobie skopać nie dam.
No, i te bezbłędne dialogi.
Autor fantastyki, któremu chce się podjąć trud wsłuchania się w swojego bohatera zawsze ma u mnie +10 na starcie. Jeśli dodatkowo podpala wszystkie wytarte schematy na postać, bądź też z nich kpi, dostaje moje czytelnicze serduszko. I moje pieniądze, bo gotowa jestem kupować wszystkie jego następne książki w ciemno. I z pisarskim tandemem Franck-Abraham ukrywającym się pod szyldem "James S.A. Corey" dokładnie tak będzie. Bo drugą częścią pierwszego tomu sagi "Ekspansja", faktycznie, skopano mi to i owo.
Nie chodzi tutaj tylko o piękny, temat przewodni na pianino skomponowany przez samego Clinta Mansella ("Leaving Earth") znanego głownie z "Requiem dla snu". Przy tym soundtracku pracowała czołówka kompozytorów zajmujących się muzyką do gier, więc wyobraźcie sobie, co powstało z ich połączonych mocy. Piękne, poruszające, zawieszone między elektroniką, a klasyką rzeczy.
Bo wcale nie chodzi tylko o to, że Jim Holden z "Przebudzenia Lewiatana" ma dla mnie wygląd domyślnej postaci komandora Sheparda. Nie, nie.